Simit House

Dwa miesiące temu w miejscu włoskiej kafeterii Caffé Dell’Amoré* otworzyła się za sprawą Pana Bilala turecka cukiernia Simit House.

Od wejścia wita nas uśmiechnięty** właściciel częstując nowym wypiekiem. Nozdrza otula zapach słodkości***, do uszu dobiega radosna turecka muzyka. Lokal ma tak przyjemną atmosferę , że od pierwszej wizyty ma się poczucie, że przychodzi się tu od lat.

Po niełatwym wyborze z suto zaopatrzonej w słodkości na stoliczku pojawiła się apetyczna baklawa, równie smakowity sutlak****, kawa i herbata caffè alla turca.

fot. http://www.panodespressorysuje.art

Kawa prima sort , herbata cudnie aromatyczna , choć mogłaby być ciut mocniejsza. Lokal absolutnie w deseczkie. Nie mogę doczekać się kolejnej wizyty.

Appendix z kolejnej wizyty

* przyjemne espressko tu niegdyś piłem

** zespół też wielce sympatyczny

*** i niebezpiecznie kuszące wytrawności

**** rodzaj ryżowego deseru

PS simit to rodzaj tureckiego bajgla, którego początki sięgają pierwszej połowy XVI w.

Sorry my English or résumé.

Two months ago, the Turkish Simit confectionery Simit House opened in Warsaw’s Downtown . From a huge selection of sweets, I chose sumit and baklava. For this I ordered turkish coffee (brıki) and tea . Delicious sweets, excellent coffee, aromatic tea. For this nice service, smiling owner – Bay Bilal , nice Turkish music and a warm atmosphere. I didn’t want to go out!

Narzekania emeryta czyli jak stracić klienta w dwadzieścia sekund.

Przy sobocie pojawił się plan odwiedzenia jakiegoś kafejonu. Wybór się zmieniał wraz z brakiem miejsc parkingowych aż wreszcie udało się w okolicy kawiarni z cyklu TOP 5 trzeciofalowych warszawskich. Trzech baristów nie zareagowało na wejście nowych gości, nie zareagowało na dzień dobry a że miejsc wolnych nie było nie zareagowało jakkolwiek. Nawet drobnym uśmiechem znad aeropressu. A przecież można było i dzień dobry , przepraszamy niema wolnych miejsc. Może Państwo poczekają, może Państwo życzą coś na wynos. Cokolwiek …. Brak kindersztuby czy innego dobrego wychowania persobelu gruntownie zniechęcił mnie do odwiedzenia tej kawiarni na długi, długi czas.

A o tym jak może być miło przeczytacie Drodzy Czytelnicy w kolejnym wpisie.

Sorry my English or résumé:

Complaints of an elderly man or how to lose a client in twenty seconds.

On Saturday, there was a plan to visit a cafe.  The choice changed along with the lack of parking spaces, and finally we managed to get to the cafes from the TOP 5 Warsaw third-wave one. Three baristas did not react to the arrival of new guests, did not react to the good morning and that there were no vacancies, did not react in any way. Even a little smile above the aeropress. And yet it was possible and good morning, we are sorry, there are no vacancies.  Maybe you wait, maybe you would like something to take away.  Whatever ….! Lack of personal culture or other good upbringing of baristas thoroughly discouraged me from visiting this cafe for a long, long time.

And you can read about how nice it can be, Dear Readers, in the next post.

Kawa z asystą

Mytą Brazylię Chapadas de Minas z karkonoskiej Palarni Laboranta dostało się mi w prezencie. I stała sobie i stała i stała aż złapała mnie via szaruga zaokienna i dżdż* melodia na tygielek. Ziarna uprażone raczej na włoską modłę pachną dość orzechowo i czekoladowo niestety obydwa aromaty powleczone są woalem smolistości.

Dobawiona cukrem** pięknie się podniosła na trzy i smakowała taj jak powinna w lokalu co najmniej drugiej kategorii.

A kawie towarzyszyła asysta czterech dramów*** whisky****. Dwa z goańskiej Destylernii Paul John i dwa Irlanczyki – klasyczny irysowo-tofikowy przyjemniaczek Irishman Single Malt oraz lekko otorfowany West Cork Glengariff.

Zwłaszcza ta ostatnia lub też trzecia od lewej pozycja z destylarni założonej raptem w 2003 roku wielce mi podeszła – pieczone jabłka, figi , rodzynki namoczone w brandy , przyjemny nienachalny torf, maślane ciasteczka, dojrzałe mango, słodycz siana w późne letnie popołudnie. Miło i ciepło otulajaca jak wełniany pled . Z kawusią – bajeczka.

* oraz takie białe i zimne kulkopłatki padające z nieba. Potworność – co by to nie było .

** i to sporą kopyścią

*** albo dram

**** dziękuję!!!! Profesorze Grzegorzu z Raju Piwosza za możność popróbowania

Sorry me English or résumè:

I got the washed Brazil Chapadas de Minas from the Karkonosze Laboranta Roasteries as a gift. And it stood and stood and stood until I felt that I need a cezve/ibrik coffee in this autumn grayness behind a window. And this something wet, cold, white going down fron the sky. The beans, roasted in the Italian fashion, smell quite nutty and chocolatey, unfortunately both aromas are coated with a veil of tar. Added with sugar , it rose beautifully to three and tasted like it should in a restaurant of at least the second category.
And the coffee was accompanied by four drams whiskey. Two from Paul John Distillery from Goa and two Irish – a classic Irishman Single Malt and a lightly peated West Cork Glengariff. Especially the last or third from the left position from the distillery founded only in 2003, I was very happy – baked apples, figs, raisins soaked in brandy, pleasant, unobtrusive peat, butter cookies, ripe mangoes, the sweetness of hay on a late summer afternoon. Pleasantly and warmly enveloping you like a woolen blanket. With coffee – a fairy tale or poetry.

Kawa na Don Pedro Arenie czyli kofeina na stadionie.

Dziś na meczu Złego na Stadionie przy Bazylice były emocje , był radosny doping , było piro , była mżawka, były gole , był słupek , było wzruszające pożegnanie Trenera Antonio Shehadiego (! תודה) no i była kawa.

W klubowym kubku rozpuszczalna z cukrem krzepiła , pobudzała i rozgrzewała w te zawilgotniałe sobotnie popołudnie.

Sorry my English or résumé.

This afternoon, during the AKS Zły football match at Don Pedro Arena there were emotions, goals, a goal post, joyful cheering, pyrotechnics, drizzle, a touching farewell (Thank You!!!) to the Antonio Shehadi – The Coach and coffee. The swee instant in a club mug warmed, stimulated and invigorated on this wet Saturday afternoon.

Listopad, niemal koniec świata. Parę minut do zmierzchu. Schroniłem się w kawiarni. Siadłem tyłem do światła.

Trochę w tytule wpisu , którym jest cytat z utworu „Listopad” Świetlików, znajdziecie Drodzy Czytelnicy prawdy i nieprawdy. Do zmierzchu było jeszcze kilka godzin , które i tak minęły szybko jak minuty, no i nie uciekałem od światła. Z tym końcem świata to już lepiej bo według kryteriów mieszkańców lewobrzeżnej Warszawy Kamionek z Kawiarnią No i Co są odległe niemal jak dowolny biegun* . Podobnie jak palarnia kawy Coffea Circulor z norweskiej wyspy Tromøya. Nie wspominając o miejscu pochodzenia ziarenek – krainie zwanej Panama.

Kiedy przyczłapuję do jakiegoś kafejonu cieszę się najbardziej napotkawszy na paczuszkę z nieznanej mi dotąd palarni. W tym wypadku radość podwójna** bo i z Coffea Circulor nic dotąd nie piłem a i „norweska” Geisha jakiejś nieprawdopodobnej jakości się trafiła – 95pkt!

Wyekstrahowana przez V60 trafiła najpierw na kawiarniany parapet a iż nastąpiła przerwa w dżdżu to na zewnętrzny stolik***.

Napar smakowo mocarny. Z jednej strony samo ziarno miało w sobie wiele dobroci, która podkręcona została 120h beztlenową fermentacją. Była w niej i winność (Temperanillo?) , cierpkość agrestu, niedojrzałych truskawek a wszystko to dopełnione słodyczą ananasów, brzoskwiń i borówkek . Czysta radocha dla podniebienia.

* choćby ten , który odkrył/znalazł Kubuś Puchatek

** radość potrójna bo za sterami zastałem Asię z Szefowych jedną. Kłaniam się w pas Wam Obu.

*** o żeby był tak klimat na kawiarenkowe ogródki przez cały rok

Sorry my English or résumé.

I am most happy when I come to the cafe and try coffee from an unknown roastery. It was also the case recently. In Warsaw’s No i Co Café, I stood face to face with 95 points Panama Geisha roasted by Coffea Circulor Tromøya , Norway.

On the one hand, the grain itself had a lot of goodness, which was boosted by 120 hours of anaerobic fermentation. There was plenty of wine (Temperanillo?) taste , also the tartness of gooseberries, unripe strawberries, all complemented by the sweetness of pineapples, peaches and blueberries. Pure joy for the palate. Splendid!

Tyle mi zostało co mi nakapało.

Dobrze jest wdepnąć w Lublinie do legendarnej KapKap Café. Można tam spróbować nie tylko ziarenek od Auduna lub Coffee&Sons ale zdarza się też , że któryś ze stałych bywalców przywiezie kawę z jakiejś dalekiej podróży. Ostatnio natrafiłem na taki radosny moment , że w V60 przelewała się akurat Etiopia Diima Bedessa świeżo przybyła z egzotycznej Irlandii.

At KapKap Café in Lublin

Kawa w obróbce naturalnej z odmian Welisho i Dega wyszła super klasycznie. Pełna Earl Greya i pomarańczy . Lekka , zwiewna i kwiatowa. Palce lizać. A pod tiramisu jeszcze lepsza.

PS w tytule cytat z piosenki o bimbrze Krzysztofa Daukszewicza

PS2 na zdjęciu dla zmyłki paczuszka Kolumbii.

Sorry my English or résumé:

In Lublin at KapKap Café I got possibility to try brewed in V60 excellent Ethiopia Diima Bedessa from a Dublin Roastery-Full Circle. Natural process beans, varietals Welisho&Dega, brought clean taste of Earl Gray, oranges and jasmine. So goood! especially with accopaniament of tiramisu cake.

Dram of coffee

Tak. Wiem. Dram jest miarą* whisky. Ale jakoś pasuje mi to do konfekcjonowanych przez zaparzmnie.pl** kaw. Idea jest taka: zamrożoną kawę się mle i pojedyńczą porcję próżniowo pakuje do biorecyklingowych torebek . Do wyboru wersja przygotowana pod Aeropress lub dripper V60.

Za kilka złotych mamy kawę na krótką*** podróż albo nim zakupimy całą paczkę jakiś ziarenek możemy sprawdzić bez zbędnego ekspensu czy to to. Albo nie to to.

Porcję Boliwii z palarni Runty Roaster przytargałem z ekscytujących Mistrzostw Polski Aeropress 2021.

Swoje odleżała nim ją w przewidzianym dynksie zaparzyłem.

Copacabana style of brewing

Napar wyszedł hmmm… interesujący . W aromacie walczyły ze sobą nuty fenolowo-benzynowe z rumem i wiśniami. Smak to przejrzałe wiśnie, czarne porzeczki, ultra gorzka czekolada, trochę drewna , orzechów laskowych i nieoczyszczanego trzcinowego cukru. Boliwia nie była ani zła ani dobra ale okazała się zajmującym ćwiczeniem .

* miareczką raczej 1/16 uncji czyli 3,55 ml. Plus minus tyle co na poniższym obrazku.

A DRAM: more of less

** by Michał Sitarek

*** na dłuższą wycieczkę lub bardziej tłoczną duża paka zmielonej kawy jednak poręczniejsza jest

PS na paczuszce zabrakło mi dat palenia i porcjowania oraz choć drobnego info o samych ziarenkach , że naturalna, myta czy jakaś tam.

Sorry my English or résumé:

Buying a sample of coffee grinded for Aeropress or V60 from http://www.zaparzmnie.pl is like asking about dram of whisky. It is comfortable to take for a journey or just for trying if the coffee is good or not.

A sample of Bolivian beans long time ago I brought from extraordinary Polish Aeropress Championship 2021 .

The coffee turned out to be strange . In nose phenolic&petroleum notes were fighiting with scent of rum and overripe wildcherries. Taste : blackcureants, wildcherries, wood, cane sugar, astrigent bitter chocolate and nuts. It was a cery interesting sensoring excercise.

Nie masz imienia Nie słyszysz nic Tylko wiatr

Trudno mi pojąć, że od ukazania się najpewniej* najważniejszego dla mnie w polskim rocku LP „Legenda” zespołu Armia upłynęło 30 lat.** Na okoliczność jubileuszu zespół odegrał album w miniony piątek w Klubie Remont.

Tu do odsłuchania: https://m.youtube.com/watch?v=g_J4iNgsgwk

Jako nietypowy support wystąpił film „Podróż na Wschód” z udziałem żyjących min. Krzysztofa „Banana” Banasika

kadr z filmu „Podróż na Wschód”. Na ekranie „Banan”

i nieżyjących już muzyków Armii – Sławka „Gołego” Gołaszewskiego i Piotra „Stopy” Żyżelewicza. Aż mi się serce*** ze smutku na ich widok ścisnęło.

A potem była „Legenda” , były śpiewy do zdarcia głosu, wzruszenie, pogo i dwa razy gleba , średnia wieku 45+ i „Podróż na Wschód” dedykowana Brylowi, Gołemu i Stopie.

na zdjęciu „Budzy” , Armia i filar.

Piękne są chwile tych „króciutkich wskrzeszeń”**** kiedy można poczuć się ćwierć wieku młodszym. Fantastyczny koncert!!!!!

* najważniejszego! bez dwóch zdań.

** aż cisną się na usta słowa Wojciecha Waglewszczaka: „Dzisiaj pochyliłem się nad sobą
Popukałem w niegoloną twarz
I z westchnieniem pokiwałem głową
Trochę mnie przykurzył czas”

*** czy też raczej ten kamień co mam w jego miejscu.

**** za Lechem Janerką

PS „A kawa?” zapytacie Drodzy Czytelnicy. Cóż kawy w Remoncie nie napotkałem. Choć zbytnio do poszukiwań się nie przyłożyłem.

Myty Bourbon

Przydażyły się dziś w Story Coffee dwa espresska. Pierwsze podwójne zaparzyła Pani Koza , drugie pojedyncze Pani Dżoana.

Duża filiżanka chlupotała zrównoważonymi mleczną czekoladą cytruskami. Mniejsza zaś , ze skróconą ekstrakcją wycisnęła łzy porywającą kwasowatością limonek i niedojrzałego agrestu. Obydwa w deseczkie!

Częściowo nadpite pojedyńcze espressko

Do kolby* trafiła Autumn Coffee czyli El Salvador La Joya w odmianie i obróbce jak w tytule wpisu.

* niektórzy mówią portafilter

PS dodatkowo doskonały to był podkład pod trzecią dawkę szczepionki.

Sorry my English or résumé.

At Story Coffee Roasters two espresso at the same beans : El Salvador La Joya washed Bourbon. Double one brought well balanced milk chocolate & citrus. Single one with short extraxion got ultra citrus acidity . Both yummy!