Varsavia legge Dante/ Warszawa czyta Dantego

Ostało mi się po minionym roku 11 gramów ziarenek naturalnej, panamskiej Geshy od rodziny Jansonów wypalonej przez Dear Judges.

Odkładałem parzenie na jakąś okazję . Dni mijały i mijały aż tu wczoraj na antenie radiowej Dwójki zapowiedziano na dzień dzisiejszy spotkanie* z Arcypoetą na okoliczność 700 rocznicy Jego śmierci w dniu Dantedì obchodzonym 25.III.**

Lepsza sposobność do skończenia paczuszki nie przydarzy się przez najbliższe sto lat więc kawa wśród między innymi poniższych wersów***

I na tej łące zeszliśmy na stronę,
W miejsce otwarte, trochę podniesione,
Skąd mogłem widzieć wszystkie piękne duchy.
Na trawach świeżej i wonnej zieleni
Stoją i siedzą mężowie wsławieni;
Drżałem z radości, dumny ich widzeniem!
Wkoło Elektry mnóstwo mężów stoi:
Hektor, Eneasz, bohatery Troi…

trafiła do Kality mini.

Mimo iż od palenia chwil już kilka minęło**** kawa miło zakwitła*****. Wszak przecież wiosna od dni paru hula tu i ówdzie.

http://www.mikolajmalesza.pl

Owoc krzewów porastających zbocza wulkanu Barú smakowały owocowymi landrynkami, liczi, marakują , „świeżo i wonnie”. Delicje.

*https://m.youtube.com/watch?v=i8EoGd0IGCk

**czyli dziś

***fragment „Piekła” Pieśń IV w tłumaczeniu Juliana Korsaka

****tyle co przejście z drugiego do czwartego kręgu Piekła

*****termin „blooming” nie znalazł jakoś odpowiednika w języku polskim

PS nie wiem czy Pani na obrazie Mistrza Maleszy jest personifikacją wiosny ale właściwie czemu nie .

PS II a tak się Opowieść zaczyna , zatem w drogę Drodzy Czytelnicy:

Z prostego toru w naszych dni połowie
Wszedłem w las ciemny; jaka gęstwa dzika, Podróż, Błądzenie
Jakie w tym lesie okropne pustkowie,
Żyjący język tego nie wypowie;
Wspomnienie gorzkie i zgrozą przenika,
Śmierć odeń gorzką nie więcej być może.
Lecz o pomocach mówiąc dobroczynnych,
Jakie spotkałem, zszedłszy w to rozdroże,
Powiem, com widział, wiele rzeczy innych.
Jak w ten las wszedłem, przypomnieć nie mogę.
Senny, prawdziwą opuściłem drogę.
Ledwo mnie dzika przywiodła drożyna
Pod górę, gdzie się kończyła dolina…

Wrony na śniegu

Byłem sobie w sobotę wyszedłem na krótką przechadzkę. Nim się jednak rozpędziłem natknąłem się na wracającego od strony śmietnika Sąsiada, który miał dziwnie załatwione* oczy . Kiedy się mu odkłaniałem przy trzepaku zauważyłem dwójkę wybitnie markotnych dzieciaków. Po chwili spaceru dobiegł mnie szloch dwóch pań wyprowadzających na spacer swoje psiaki. Następnie wyminąłem grupkę ludzi, której przewodził starszy mężczyzna, w nieskrywanym rozżaleniu perorujący, że kiedyś tak nie było, że skandal, hańba i że to temat dla gazet i telewizji i …. dalej już nie slyszałem. Kolejne akty smutku i rozpaczy dobiegały z otwartych okien i balkonów. Nad Wisłą nie było lepiej. Żale i rozpacz wylewały się z kolejnych mijanych spacerowiczów a nawet pojedynczych, zazwyczaj milczących wędkarzy. Nie wytrzymałem nerwowo na okoliczność tajemniczej epidemii slpinu, która owinęła się wokół warsiaskich rodaków niczym wąż boa w gałązkach faszyny i kłusem ruszyłem z powrotem do domu. Przed blokiem ponownie napatoczył się Sąsiad, który tym razem wracał ze sklepu z półlitrem. Zapytałem więc – Sąsiedzie! Umarł ktoś, że taki powszechny lament wydziera się z każdego Obywatela i każdej Obywatelki???? – Sąsiedzie – odparł Sąsiad – nie ma teraz takiego ani takiej co by wspólnie wszystkich w żalu pogrążyć. Dziś ostatni dzień ZIMY! – Pogrążyliśmy się w niewesołych deliberacjach o tym, że już nie będzie wieloodcieniowych szarug, szadzi, mrozu , śniegu, śryżu, kry a krakanie wron nie będzie już takie posępne . Pożegnaliśmy się ze smętkiem** po czym Sąsiad poszedł zrobić 500 gram*** a ja zaparzyć pół szklanki herbaty.

http://www.mikolajmalesza.pl

Na tę okoliczność zrobiłem kipisz w szadce z czajem gdzie natknąłem się na blaszane puzderko, które dostałem na cieszyńskim Święcie Herbaty w 2019 roku od http://www.globalteahut.org .

Odkręciłem wieczko i oczom mym ukazały się pięknościowe aromatyczne listki oloonga.

Wziąłem się do parzenia metodą gongfu ale za pomocą manualnego zaparzacza. Napar wyszedł w kolorze złota. Smakował miodem, figami, gliną, mokrym krzemienien. Z czarki rozchodził się wspaniale słodki kwiatowy aromat przełamany delikatną nutą tytoniu. Nawet taniny były gładziutkie. Absolutnie pyszna herbata.

Jedynym**** minusem jest niewiedza jaki to był oloong i że była to tylko jedna porcja , która wystarczyła na drobne***** 9 parzeń, którymi godnie uczciłem koniec zimy.

*a Sąsiad jest człowiekiem o wybitnie radosnym usposobieniu

** ale nie tym co go tropił Melchior Wańkowicz

*** gramów- mąki, chleba, pieprzu ale alkoholu to tylko i zawsze gram.

**** jedynym oprócz końca zimy

***** ale przepyszne

Przerażająca była panującą tu cisza, przerywana tylko od czasu do czasu czyimś rozpaczliwym krzykiem, plugawą klątwą czy diabelskim śmiechem. W na pół zruinowanych bramach stali z niedopałkami w zębach podejrzani osobnicy czekający nie wiadomo na co czy na kogo.

Kamionek w dzisiejszych dniach już nie jest taki charakterny. Ale nie wszystkie zmiany poszły na gorsze. Pojawiła się np. „rządząca” na południowej Pradze Kawiarnia No i Co? , w której wypiłem espresso na mieszance Tesla z bratysławskiej palarni Sweet Beans Coffee.

Wyciśnieniowana kawa z dwóch Etiopii – jednej naturalnej, drugiej mytej wyszła gęsta, wiśniowokonfiturowa, gryczanomiodowa i czarnoporzeczkowa.

I okraszona do tego kożuszkiem* pięknej rudobrązowej kremy.

A jeszcze do tego pożyczona** mi została książka „Adelo, zrozum mnie!” Edmunda Niziurskiego, z której cytat w tytule wpisu pochodzi. Co prawda opis tyczy się ulicy Boleść w Odrzywołach ale pasuje do jeszcze nie tak dawnego Kamionka niczym pięść do nosa.

*w końcu to jeszcze zima

** Szefowo Asiu dzięki!

A niech rzesz Pan siada i opowiada! Nowiny! Nowiny!

Siadam więc i opowiadam. Czas temu drobny otworzyła się była w Warszawie przy ulicy Próżnej druga choć* trzecia kawiarnia Coffee Desku.

Wnętrze aliganckie , Państwo Bariści cierpliwie i z godnością znoszący mantyczenie** klyenta , kawa na wynos nabyta. Można powiedzieć , że wizyta udana.

Czym naczynko zostało napełnione zapytacie Drodzy Czytelnicy?*** Zareopresowaną Rwandą Gatar z wrocławskiej palarni Figa. Gęsta , dużo konfitury śliwkowej i suszonych moreli. Weszła gładko i ze smakiem.

*druga warszawska , trzecia w Polsce.

**klasycznie mantyczy się po alkoholu, udało mi się jednak opanować tę drażniącą bliźniego sztukę również bez procentażu.

***możecie również zapytać co to za żelazny krasnal , na którym umościł się „dwójkowy” kubek? Otóż jest to najsłynniejszy wzór warszawskich bramowych odbojników, które zabezpieczały wjazdy do kamienic przed obtłuczeniem przez np. pojazd konny.

PS w tytule słowa pana Jana skierowane do prezesa Ochódzkiego w filmie „Miś” Mistrza Barei.

Stopczyk, co Wy tam palicie. Ja? Radomskie. Ale jak Pan major woli to Franz ma Camele.

W zeszłym tygodniu po Mieście poszła* wieść, że w Cophi na Hożej do stałej oferty weszła kawa z tygielka. Albo z cezve. Albo ibrika . Albo μπρίκι. Albo jezve. Albo dżezwy. Albo джезва. Albo džezva . Albo جَِذوة‎  . Z któregoś z tych naczynek albo ze wszystkich. Ruszyłem więc w te pędy** podręczyć o przygotowanie kogoś z Państwa Baristów.

Do przepięknego, kutego tureckiego tygielka trafiły Camele***. I odrobina cukru**** na moje życzenie. Z zainteresowaniem obserwowałem poczynania Pani Baristki Sylwii, której sposób parzenia był nieco odmienny od mojego, więc tym bardziej interesujący.

Smak zawartości kubeczka przeniósł mnie do kafejonów na Morzem Śródziemnomorskim. A dokąd przeniesie Was, Drodzy Czytelnicy przekonajcie się sami tylko weźcie ze sobą własną porcelankę albo szkiełko do picia bo tektura jest jak policzek wymierzony Tradycji*****.

Trzymam , Droga Ekipo Cophi, kciuki za tygielkizację Warszawy.

*jak wiosenna fala powodziowa na Wiśle.

** 6700 metrów w 5 dni. Przyznacie, że gnałem co koń wyskoczy.

*** nie żeby żywe wielbłądy. Mieszanka taka robustki z arabiczką.

***** w tureckiej tradycji gorzką kawę podaje się na pogrzebach lub w innych chwilach smutku.

***** ale nie tej co miała butków nie zamoczyć.

PS w tytule cytat z „Psów”. Prawda, że adekwatny?

Kawowy poradnik odc.1

Dziś będzie o tym co trzeba zrobić, by przy sobocie wypić w domu filiżankę kawy.

  1. Przekonać się do wyjścia z domu.

2. Sforsować rzekę.

3. Przebyć najeżoną trudami drogę do Palarni*.

4. Ugadać Panią Baristkę by zechciała wpuścić do środka.

5. Ubłagać tę samą Panią Baristkę by przelała cokolwiek.

Na zdjęciu Signorina Dżoana w akcji po ubłaganiu

6. Zauczestniczyć w dyskusji o lisach, koalach, lasach tropikalnych i czym tam jeszcze** z Breslauerami*** i Panią ze zdjęcia powyższego.

7. Zabrać kawę i przewieźć ją na niewłaściwy brzeg Wisły A: szybko***- niczym Bandit pędzący swoim Trans-Amem na trasie Texas-Atlanta B: ostrożnie****- niczym Mario Livi transport nitrogliceryny w „Cenie strachu” Clouzota.

8. By w końcu, rozsiadłszy się w domowym zaciszu, cieszyć się nad wyraz smakowitym, HIPEROWOCOWYM naparem Kolumbii Bomba de Fruta****** przelanym uprzednio do filiżanki.

9. HOWGH!

*” Wstąpił do Story , po drodze mu było” – zupełnie jak w ludowym przysłowiu

** np. jeleń

*** http://www.coffeesessions.pl /@kawo_grafia

**** by nie ostygła

***** by jak najmniej uronić z tak brawurowo zdobytego, cennego likłidu

******a jak wygląda paczuszka tejże******* przyjżyjcie się Drodzy Czytelnicy na poniższym zdjęciu

Signorina Dżoana i paczka kawy do się przyjżenia

******* pod tą wdzięczną nazwą kryje się naturalna Kolumbia Caturra, ze starych drzew farmy La Joy w regionie Narrino.

Kawa na torze*

Było się w Kawałku. Nawet dwukrotnie. Poniżej kilka kaw , które u Signora Armanda do fajnych pogawędek popróbowałem.

Rwandyjska robusta** Gekende , myta , podwójnie fermentowana*** z Palarni Mała Czarna smakowała waniliowo- migdałowo, nieco jak aromat do ciasta. Smak może nie mój ale fajnie , że dotychczas „pogardzana” odmiana kawy wchodzi w końcu na „salony” .

Debiutantka na warszawskim rynku – Brazylia Cerrado Coromandel , odmiany Paraiso w kontrolowanej**** fermentacji*****. Kawa jest pomysłem grupy kilku bardzo zacnych stołecznych kawiarni (spis ba opakowaniu) wypalonym przez Raf&Co. Wypał****** tak „świeży, że aż przemawia” jak mawiał Mistrz Wiech, po przelaniu smakował cytrusami, czarną herbatą i melonem. Za dwa , trzy tygodnie kiedy dojrzeje i odgazuje z chęcią spróbuję raz jeszcze.

Kolejny ferment – Panama , naturalny caturra ze zboczy wulkanu Barú w obróbce beztlenowej wyselekcjonowane przez Ninety Plus a wypalony przez Gardelliego.

Dżem figowo-malinowy, cuś kwaskowatego, kwiaty bzu i postfermentacyjna jogurtowość. Pycha!

*nie żeby tam została zaserwowana

**a jeszcze kilka krótkich lat temu na Kawiarnię Cophi z Hożej, która nie widziała w robuście nic złego, ciskano gromy potępienia….

***wysyp można by rzec kaw fermentowanych tej zimy

****każda fermentacja jest zdaje się kontrolowana

*****a nie mówiłem, że wysyp

******z minionego wtorku

Furt cięgiem wypytywał, czy już złapali Miedzianego, Ołowianego i Cynowego.

O istnieniu Miedziana Café dowiedziałem się będzie ze dwa może cztery tygodnie nazad.

Zacumowałem w pobliżu i podreptałem po w stronę. Lokal jest nie tylko nastawiony na kofeinę ale też na obiadki i takie tam. Z kuchni pachniało dość sympatycznie ale jednak wolę gdy w kafejonie pachnie kawą . Bez żalu , że czasy są tylko na wynos, pobrałem kubek z przelewem i skierowałem się ku wyjściu.

Do naczynka* trafił przelew z Etiopii z płockiej palarni Autum Leaf. A ja trafiłem na kładkę nad torami kolejowymi i popijałem tęgo , przypatrując się pociągom zmierzającym** w tę czy tamtą stronę.

Słonko przygrzewało , kawa całkiem całkiem, śniegu resztki żwawo topniały , tory niknęły w dali horyzontu. Miło.

*o ile tekturowy kubek może być naczynkiem

**czyli albo w stronę Dworca Warszawa Zachodnia albo Centralna. Niby niedaleko ale zawszeć to jakaś podróż.

PS w tytule znowu i nie po raz ostatni cytat ze „Szwejka”.

Tekst&foto http://www.panodespressorysuje.art

HAŁAS – AD PERPETUAM MEMORIAM

Był Hałas przy Jagellońskiej i już go nie ma. „Pozostał żal i nieogolony klaun” cytując poetę W.Nizioła.

Ulubiona kawiarnia na Pradze Północ nie przetrwała* pandemonium. Ech……

Wspominki mam takie , prócz wielu miłych rozmów i pysznych espress**, z dwóch wizyt**** po otwarciu : podczas pierwszej dwójka baristów dość intensywnie się kłóciła nie przerywając nawet na czas obsługi . Podczas drugiej pani baristka szlochała do telefonu i trochę do kawy. A potem były już tylko radosne chwile przy ziarenkach z londyńskich*** palarni Dark Arts Coffee Roasters i Assembly Coffee oraz pysznych pączkach. Ech….

*siły zostały skupione na Hałasie przy Elsterskiej

**wiem , że espresso się nie odmienia ale wcale mi ta świadomość nie przeszkadza

*** nie ma takiego miasta Londyn …Londek jest, Londek Zdrój…

**** jakoś w miesiącu IV albo V A.D. MMXVI