Postraszyła mnie Maestra Janina wodą. I mojra, którą poczułem odwlekła nieco parzenie rarytasów, które od niej* na Warsaw Coffee Market dostałem. W chwili entuzjazmu obiecałem, że kawy zaeropresuję na Podlasiu ale wyszła tylko sesja foto.

Na pierwszy ogień do Chemexa dzięki uprzejmości, umiejętności i zaangażowaniu Przyjaciela trafiła Panama Gesha Finca Hartman w 24-godzinnej obróbce anaerobicznej.

Obfotografowana kawa wróciła do Warszawy i trafiła do wyżej wzmiankowanego Chemexa.

W poniższej filiżance było zaś tak:

zawartość wyszła super czyściutka i wielowymiarowa. Nieostygnięta rozpoczęła się swieżym pieprzem i przyprawami. Po nich pojawiły się cytrusy przechodzące w suszone ziarna słonecznika a całość zwieńczona została eksplozją malinowej konfitury.
Na drugi front robót trafiła ponownie Panama – myta Gesha Lychello z regionu wulkanu Barú .

Wybór metody parzenia podyktowana została gramażem opakowania – 14g. Wycisnąłem niepełnego 2-minutowego (w tym 30 sekund preinfuzji) Aeropressa wodą** 85°C .

W szklaneczce tamaryndowiec, jaśmin, zielone truskawki, liczi, nisko oksydowany oolong. Extra!
Trzecia do młynka trafiła naturalna Brazylia w fermentacji aerobowej z farmy Daterra.

Brazylia sugeruje zazwyczaj czekoladę i orzechy. Ziarno całe, mielone jak i podczas parzenia 85°C pachniało właśnie oczekiwanie.

Trochę wolno ściekało przez Melittę, widocznie zmieniło mi się gorzej niż zazwyczaj. Pomyślałem, że zmarnowałem 25 gramów cennej kawy. Ale jakże miło się roczarowałem zanurzając się*** w odmętach płynu w filiżance.

Pierwsze skrzypce zagrał sok z granatów . Trafiła się też konfitura z czarnej porzeczki, pomarańcze i lekuchno miodowy (w stronę gryki) finał. Miodzio.
Jako że w paczuszce zostało 19 gramów naszła mnie chęć by przepuścić je przez Aeropressa. Ale naszła mnie też przejmująca chęć na dreszczyk grzechu i pozostałość Brazyli zaparzyłem w dżezwie ****.

Ibrik wydobył z ziarenek całą paletę cierpkich, niedojrzałych owoców – agrestu, truskawek, jabłek. Wytrawna i smakowita.
Całość zamknęła kolejna Panama.

Odmiana Gesha od rodziny Jansonów w naturalnej obróbce w cudnie różowej torebuni. Wodą 85°C potraktowana w moim ulubionym driperze z Kauflanda.

Zapach przewodził rzadki przysmak dzieciństwa – owocowe landrynki, które raz ba jakiś czas docierały z Londynu. Słodko i owocowo się zrobiło z dominantą czarnej porzeczki i malin. Ta kawa lepiej pachniała niż smakowała ale coś mi chyba nie poszło. Nie mniej znalazłem w niej cejlońską herbatę, pomarańcze, cukier palmowy, limonki i porzeczki. Przyjemna acz mocno delikatna, świeżowiosenna.
To by było na tyle z kawowej ekstraklasy od Dear Judges. No i te wspaniałe japońskie paczuszki, których otwieranie jest czystą przyjemnością i radością.
* od Janiny (@dearjudges.coffee) a nie od Mojry
** przefiltrowaną kranówką
*** fragmentarycznie
**** może zakrawać użycie tak dobrych ziaren do tygielka na herezję ale właściwie dlaczego nie?!